Ktoś mógłby pomyśleć, że zaniedbałem krajobraz. A jest na odwrót, to krajobraz zaniedbuje fotografa. Na szczęście otworzono wreszcie biblioteki, bo w okolicznych biedronkach wykupiłem już wszystkie lepsze książki.
I mała opowieść
Wczoraj, wracając z wieczornego spaceru,  zauważyłem na Poczekaju jakąś zakapturzoną postać, która dobierała się  do babcynej piwniczki. Zanim tam dotarłem, człowiek ten brnął już przez mżawkę w  kierunku miejsca ogniskowego. Miał ogromny zielony plecak z licznymi  doczepkami jakichś folii, koców, szmat. Ubrany był na bojowo, w trochę  za duże pory, takąż kurtkę i okulary 30 dioptrii. Poruszał się o kulach. Kiedy przechodziłem  mimo, powiedział dzień dobry i zapytał, czy przypadkiem nie wiem, gdzie  tu może być jakaś wiata, w której mógłby spędzić noc i przeczekać  deszcz, który właśnie zaczął lać. Odpowiedziałem, że wiat tutaj nie  ma żadnych i najlepiej by zrobił, gdyby poszedł do chaty na Niemcową.  Stwierdził, że jest wyłączona, ale pod okapem chałupki jest miejsce  akurat na jedną osobę, więc tam się prześpi. Jakoś nie potrafiłem  zaproponować mu noclegu u siebie, choć moja chata stoi pusta od początku  roku. Nie, żebym się bał zarażenia, ale gość wyglądał jak stary  rosyjski partyzant z oddziału Aloszy Batiana, który wypełznął z ruin  chaty na Stusie. Obawiałem się, że w plecaku ma przerdzewiałe granaty i zapewne zwyczajem partyzantów będzie  się nimi w nocy brzydko bawił pod kołdrą, a wtedy on, ja i cały Kordowiec przejdziemy do historii żołnierzy wyklętych, a IPN wyda o nas książkę, której nikt nie będzie chciał czytać, więc wreszcie przeznaczy się ją na lekturę dla szkół podstawowych.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz