piątek, 5 lipca 2019

Pasterz kamzików

Wczoraj po zejściu z Jagnięcego, zasiadłem w zaspie nad Modrym Stawem, by ochłodzić tyłek i liczyć cienie obłoków. Zza pleców dochodził mnie jakiś dźwięk, ale nie oglądałem się, sądząc, że to wiatr czochra trawy. Gdy ktoś przechodził, usłyszałem sceniczny szept:
- Kamzik!
Obejrzałem się. Przed kamzikiem, który żerował tuż za mną, zatrzymali się ojciec z synem. Ojciec zapytał mnie:
- To je wasz?
- Kamzik? Kamzik je moj, priwatny - odpowiedziałem w języku pasterskim ogólnokarpackim.
I zaczęło się fotografowanie.
Gdy ktoś przechodził, kamzik ustępował miejsca, wskakując na półkę powyżej ścieżki. Potem wracał. Kiedy wszyscy już przeszli, spakowałem sprzęt, narwałem trawy i ostrożnie, z wyciągniętą ręką zbliżyłem się do kamzika. Ten jednak zachował resztki honoru dzikiego zwierza tatrzańskiego i uciekł na swoją półkę.