wtorek, 5 sierpnia 2025

niedziela, 3 sierpnia 2025

 Wielka Smuta albo kilka dni bez gazdy

Nie wiem, co się stało. Martwy zajączek, którego znalazłem pod gruszą, nie miał widocznych obrażeń. Przypuszczam, że napił się wody z miski, którą wystawiłem dla pliszek. Woda w misce była brunatna, jakby ktoś ją czymś zaprawił. Brunatne deszcze podczas mojej nieobecności raczej nie padały. Zająca pochowałem, pliszki zniknęły. Wielka smuta. 
Człowiek jest okrutny, zapewne zamierzał otruć psa, którego zresztą nie mam. Natura jednak zwycięży. Dziś zajechało pod dom sąsiada Porsche Cayenne (rej. WY). Eleganckie towarzystwo wysiadło i poszło szlakiem w stronę Rytra, zapewne by oglądać polanę Burdelówka, którą niedawno zakupiło. Wrócili, zajęli miejsca w wygodnych fotelach, uruchomili 474 KM i rozpoczęli zjazd. Nasłuchiwałem, czy będzie BUM. Bumu nie było, jedynie pisk i zgrzyt. Poszedłem zobaczyć efekt górskiej przygody Sebastianów. Porsche stało przy kapliczce na Ostatkach. Z prawego przedniego koła skała zdarła oponę. Dzielny kierowca offroadowy zjechał z Kordowca na feldze. Pasażerowie pogrążeni w Wielkim Smutku kontynuowali górską przygodę na piechotę.

 


 

 

 

poniedziałek, 28 lipca 2025

 Już prawie nic


 

niedziela, 27 lipca 2025

 Gdzie dwóch się bije, tam jeden gej.


 

sobota, 26 lipca 2025

 Z Kordowca na północ

Panorama opisana, ale zapewne nieprecyzyjnie. Mam wątpliwości, więc wszelkie uwagi mile widziane. 




 link do dużej

piątek, 25 lipca 2025

PS na tłusty piątek

 Mapa i terytorium
 Gotowałem właśnie te grzyby, gdy zelektryzował mnie ostry dźwięk dzwonka. Wyszedłem, pod drzwiami stał chłop. Na plecach szkolny plecaczek, w ręku papierowa mapa. Zapytał mnie, jak dość na Niemcową, bo wyszedł z Rytra, cały czas szedł czerwonym szlakiem, ale chyba gdzieś się zgubił. Poradziłem mu,żeby wyszedł na szlak, skręcił w lewo i kierując się czerwonymi znakami, dotrze tam po godzinie. Po drodze minie niewielki domek z grillem, ruinę stajni, a chwilę za nią czeka go ostre podejście.
Na to chłop, że on już tą stromizną schodził, ruinę i grilla minął. 
Stwierdziłem więc, że wobec tego albo nie wychodził z Rytra, albo był już na Niemcowej i zawrócił. Mogło też tak być, że nie szedł czerwonym szlakiem. 
Na to chłop (znowu na to), że na pewno szedł czerwonym szlakiem z Rytra i na pewno nie zawrócił.
Przypomniała mi się wtedy anegdota o babce, która nie umiała czytać, ale w kościele zawsze śpiewała z otwartej książeczki. Kiedy ktoś raz zwrócił jej uwagę, że czyta do góry nogami, babka odpowiedziała, że na pewno książeczkę odwróciły jej w chałupie wnuki. Żeby jednak jakoś chłopu pomóc, przyniosłem telefon, odpaliłem mapy.com i krok po kroku pokazałem mu przebieg czerwonego szlaku od Rytra do Niemcowej. To jednak bidoka nie przekonało i nadal uparcie twierdził swoje. 
Powiedziałem mu więc, że wpatrując się w mapę, pomylił ją z terytorium i teraz najlepiej będzie dla niego, jeśli pójdzie w diabły.
Obraził się i poszedł. Czy w diabły, czy w cholerę, nie wiem. Grzyby kipiały, więc pobiegłem do kuchni.

 


 Tłuste czwartki z biskupem chełmskim

 
 Setki razy jechałem drogą z Gorlic na Nowy Sącz i w okolicach Grybowa zerkałem na imponujący masyw Chełmu. Przypuszczam, że byłem już kiedyś na nim, gdy w latach osiemdziesiątych z moim przyjacielem Jackiem przeszliśmy GSB z Ustrzyk do Wysowej, skąd skręciliśmy na Grybów.
Pamiętam tylko, że namiotowaliśmy pod żelaznym mostem w Grybowie, a Cyganie kotlarze, którzy zajechali tam na odpoczynek w drodze, zaprosili nas do ogniska. Chełmu jednak sobie nie przypominam. Stąd, zamiast zdobywać odległe szczyty Korony Karpat, wyskoczyłem na Chełm. Wybrałem drogę z Wawrzki, bo z Grybowa da się dość daleko podjechać i szybko wejść na szczyt, ale nie przechodzi się całego cielska tego osobliwego wieloryba. Udało mi się zaparkować na poboczu drogi nieco powyżej wejścia niebieskiego szlaku w las. Pierwsze pół kilometra jest, jak mawiają Sławiacy, namáhave. Ostre podejście wąską drogą wkrótce się jednak kończy i dalej spaceruje się szeroką leśną granią, podziwiając spore okazy buków i jaworów. Las jest naturalny, idąc płoszyłem kosy, które zajadały owoce cześni uznawanej przez ortodoksyjnych leśników za chwast. Sam szczyt jest zalesiony i widoków nie ma żadnych, ale rekompensuje to osobliwa infrastruktura. Jest spory krzyż drewniany. Do krzyża przymocowano wkrętami zielonego biskupa. Biskup ma twarz ciemnoniebieską, a to skutek tego, że  wlazły mu pod sukienkę jakieś kotki, których ślady można dojrzeć powyżej stóp. Są też święte obrazki, krzyż Żołmierzy Wyklętych, lecz biskup przebija wszystko. 
Dla zielono - niebieskiego biskupa warto wleźć na Chełm!

Trochę mało mi było, więc wracając w stronę Szonca, wymyśliłem jeszcze jeden pagorek, Rosochatkę. Znów udało mi się podjechać prawie do granicy lasu i za zgodą gospodarzy zaparkować samochód na skraju podwórka. Ruszyłem prędko, a potem prędkość jeszcze wzmogłem, bo dopadły mnie jakieś agresywne owady. Ciepło było, 28 stopni, pot lał się ze mnie do butów, więc byłem kąskiem atrakcyjnym. Szedłem, opędzałem się, tłukłem po rękach i nawet nie wiem kiedy dotarłem na szczyt. Ciekawe, że nie ma na Rosochatce znaku wysokości. Jest za to żelazny krzyż i murszejąca wiata z dziesiątkami obrazów przytarganych przez lokalsów  przy okazji burzenia chałupy babki.  Mamy więc Jezusa na łodzi, Jezusa spoglądającego na miasto, Jezusa z brodą, bez brody i kila wersji Maryi. Są też papieże, ale obecnego jeszcze nie dostarczono. Jest co podziwiać. Niestety, do świętej wiaty strach wchodzić, bo podłoga się ugina, a tuż przed stołem ofiarnym, wyznawcy Baala rozpalili ognisko. Część podłogi spłonęła i do tej piekielnej dziury, skąd nie ma powrotu, wpadają jawnogrzesznicy. 

Mnie dziurę udało się ominąć, szczęśliwie wróciłem do auta, a ścięgno naciągnąłem sobie dopiero  w Bryjowie, gdziem połową stopy nadepnął na krawężnik pod sklepem.