piątek, 25 lipca 2025

 Tłuste czwartki z biskupem chełmskim

 
 Setki razy jechałem drogą z Gorlic na Nowy Sącz i w okolicach Grybowa zerkałem na imponujący masyw Chełmu. Przypuszczam, że byłem już kiedyś na nim, gdy w latach osiemdziesiątych z moim przyjacielem Jackiem przeszliśmy GSB z Ustrzyk do Wysowej, skąd skręciliśmy na Grybów.
Pamiętam tylko, że namiotowaliśmy pod żelaznym mostem w Grybowie, a Cyganie kotlarze, którzy zajechali tam na odpoczynek w drodze, zaprosili nas do ogniska. Chełmu jednak sobie nie przypominam. Stąd, zamiast zdobywać odległe szczyty Korony Karpat, wyskoczyłem na Chełm. Wybrałem drogę z Wawrzki, bo z Grybowa da się dość daleko podjechać i szybko wejść na szczyt, ale nie przechodzi się całego cielska tego osobliwego wieloryba. Udało mi się zaparkować na poboczu drogi nieco powyżej wejścia niebieskiego szlaku w las. Pierwsze pół kilometra jest, jak mawiają Sławiacy, namáhave. Ostre podejście wąską drogą wkrótce się jednak kończy i dalej spaceruje się szeroką leśną granią, podziwiając spore okazy buków i jaworów. Las jest naturalny, idąc płoszyłem kosy, które zajadały owoce cześni uznawanej przez ortodoksyjnych leśników za chwast. Sam szczyt jest zalesiony i widoków nie ma żadnych, ale rekompensuje to osobliwa infrastruktura. Jest spory krzyż drewniany. Do krzyża przymocowano wkrętami zielonego biskupa. Biskup ma twarz ciemnoniebieską, a to skutek tego, że  wlazły mu pod sukienkę jakieś kotki, których ślady można dojrzeć powyżej stóp. Są też święte obrazki, krzyż Żołmierzy Wyklętych, lecz biskup przebija wszystko. 
Dla zielono - niebieskiego biskupa warto wleźć na Chełm!

Trochę mało mi było, więc wracając w stronę Szonca, wymyśliłem jeszcze jeden pagorek, Rosochatkę. Znów udało mi się podjechać prawie do granicy lasu i za zgodą gospodarzy zaparkować samochód na skraju podwórka. Ruszyłem prędko, a potem prędkość jeszcze wzmogłem, bo dopadły mnie jakieś agresywne owady. Ciepło było, 28 stopni, pot lał się ze mnie do butów, więc byłem kąskiem atrakcyjnym. Szedłem, opędzałem się, tłukłem po rękach i nawet nie wiem kiedy dotarłem na szczyt. Ciekawe, że nie ma na Rosochatce znaku wysokości. Jest za to żelazny krzyż i murszejąca wiata z dziesiątkami obrazów przytarganych przez lokalsów  przy okazji burzenia chałupy babki.  Mamy więc Jezusa na łodzi, Jezusa spoglądającego na miasto, Jezusa z brodą, bez brody i kila wersji Maryi. Są też papieże, ale obecnego jeszcze nie dostarczono. Jest co podziwiać. Niestety, do świętej wiaty strach wchodzić, bo podłoga się ugina, a tuż przed stołem ofiarnym, wyznawcy Baala rozpalili ognisko. Część podłogi spłonęła i do tej piekielnej dziury, skąd nie ma powrotu, wpadają jawnogrzesznicy. 

Mnie dziurę udało się ominąć, szczęśliwie wróciłem do auta, a ścięgno naciągnąłem sobie dopiero  w Bryjowie, gdziem połową stopy nadepnął na krawężnik pod sklepem. 







 

 

czwartek, 24 lipca 2025

 Panoptikon Michela Foucaulta

Jeleń (któż z nas nim nie jest) czuje, że ktoś stoi w oknie i obserwuje go przez lornetkę. Nie uważa tego za zagrożenie, bo okno jest daleko. Jednocześnie nie ma pojęcia, że tuż za jego zadkiem czai się zimne oko kamery. Obraz przez nią zarejestrowany zostanie umieszczony w Internecie, a myśliwy, który ten film obejrzy, wkrótce przyrządzi  z ostrożnego jelenia zupę gulaszową. 


 

 

środa, 23 lipca 2025

 Czarny Łabędź Nassima Taleba 

Parę lat temu kupiłem kilka budek lęgowych dla sikor i nietoperzy. Sikory zasiedlają budki każdej wiosny, a nietoperze wybierają prócz budek każdą dostępną szparę w ścianach domu. Wczoraj, gdy usuwałem pajęczyny, wypłoszyłem ze szczeliny między rynną i wiatrownicą cztery podkowce. Oprócz budek przemysłowych zawiesiłem na ścianach własnoręcznie sklecone otwarte budki dla kosów. Niestety, ptaki te wybierają zawsze gęste jodły lub żywopłot i budki kilka sezonów wisiały bezużytecznie. Ubiegłego roku zdjąłem nawet dwie, gdyż przeszkadzały mi w montażu podbitki dachowej. Pisałem kiedyś o wylęgu agresywnych pliszek, które opuściły już terytorium, ale od kilku dni obserwuję kolejną parę, która nieustannie żeruje na oczyszczalni ścieków, gdzie nie wyrosła jeszcze trawa i łatwo tym ptakom chwytać owady. Jakież jednak było moje zdziwienie, gdy zauważyłem, że pliszki co chwila zalatują do ściany domu. Okazuje się, że zasiedliły jedna budkę i karmią plisie bombelki. Rodziców łatwo sfotografować, gdy łowią owady na ziemi, ale do budki zalatują ostrożnie, wyłącznie gdy nie ma świadków. Żeby zrobić zdjęcie, musiałem ukryć się w gałęziach odległego orzecha. 
Po nocnej burzy powietrze stało się przejrzyste, więc zamieszczam ponownie zbliżenie Kobylnicy - dla Tomasza. Dla Adama zaś mam kolejne casy. Tym razem w szeregu, jak kasy w markecie.  Leciały nisko z zachodu na wschód, zapewne ze świeżą dostawą bombek dla przyjaciół.
 Zajączek nadal pasie się pod domem, ale że jest wilgotno, nieustannie atakują bidoka chmary owadów. Skacze więc, otrząsa się, drapie po uszach albo nawet tarza się na grzbiecie i robi salta. Zabawny to spektakl, jednak trochę mu współczuję, bo i mnie owady nie oszczędzają. 
Choć pliszki ozdabiają mi samochód i ścianę, nie przeganiam ich, bo te dzielne ptaszki cały dzień pracują nad zmniejszeniem populacji owadów. Szkoda tylko, że nie żywią się szerszeniami, które wyjątkowo obrodziły tego lata.






wtorek, 22 lipca 2025

 Nocna burza


 

niedziela, 20 lipca 2025

 Na pewnego filmowca

Aż do znudzenia
Kręcił jelenia


 







sobota, 19 lipca 2025

 Kandydat

Wakacje w pełni, toteż mimo deszczowej aury nie brakuje klientów w Barze pod Cześnią. Przychodzą samotne matki z dziećmi, dobrze rokujący ubodzy studenci i przystojni młodzi mężczyźni. Wszyscy konsumują we względnej zgodzie, dopóki miejsca przy żłobie nie zajmie kandydat na prezydenta rykowiska.

PS Zajączek, który nadal żeruje w pobliżu domu, zaczął przyprowadzać starszego kumpla. Trudno ich razem sfotografować, bo starszy ucieka zaraz, jakby był pod wpływem środków oburzających. Obawiam się, że ten niewiadomego pochodzenia kumpel może namówić zajączka na jakieś szkodliwe zioło.


 

 


 


piątek, 18 lipca 2025

Nič še ty neboj, moja milá Mariška, jak vidziš, ta ja furt s fľašečku. Tvoj Gusti. 

Takie słowa pocieszenia na odwrocie fotografii przesłanej żonie napisał jej mąż  Gustáv (Gusti) Popovič z Wyżnego Sławkowa  na Górnych Węgrzech (obecnie Słowacja), który 20 września 1932 pozował z innym dziesięcioma robotnikami na belce zawieszonej 259 m nad poziomem nowojorskiej ulicy. Ponieważ Gusti trzymał się flaszeczki, przeżył niebezpieczną robotę przy budowie wieżowca Comcast Building, najwyższego w kompleksie Rockefeller Center i szczęśliwie powrócił do rodzinnej wsi, by zająć się wypalaniem wapna. Technikę wypału wapiennych skał dolomitowych poznał zapewne pracując na nowojorskich budowach. 
Można przypuszczać, że była to prywatna manufaktura Popoviča. Mieszkańcy Sławkowa i okolic, którzy potrzebowali wapna, przywozili do niego kruszone skały dolomitowe, a on topił je w prymitywnym piecu opalanym drewnem. Gusti Popovič rocznik 1880 zginął pod koniec wojny w 1945 na własnym podwórku uderzony odłamkiem po wybuchu bomby.

PS (bo musi być jakieś PS) Będąc białym niewolnikiem budowlanym w Nowym Jorku słyszałem, że drapacze chmur budowali Indianie Nawaho, którzy jakoby nie znają lęku wysokości. Ta fotografia definitywnie burzy ten mit. Ani jeden widoczny na zdjęciu chłop galicyjsko - węgierski nie pozuje w pióropuszu, a lęk wysokości skutecznie zwalcza pudełko z darmowym lunchem lub, jak w przypadku Gustáva, fľašečka.

Dół po piecu i tablica informacyjna znajdują się w pobliżu kamieniołomu w Wyżnym Sławkowie. Nie było tego miejsca na mapach.com, więc zasugerowałem uzupełnienie. Zostało już uwzględnione, punkt jest naniesiony na mapę.


Gusti

Informačná tabuľa

Ruiny pieca