Słowo na niedzielę (Spišské rudohorie, Čierna hora)
Kiedy Jezus zobaczył, że zamiast krzyża można dźwigać plecak ze sprzętem fotograficznym i chińskimi zupkami, natychmiast podjął decyzję o zmartwychwstaniu.
Galicyanie, pamiątki rabacji
Wieliczka, grób Larysz Niedzielskich ze Śledziejowic
Erazm Niedzielski urodził się w 1812 roku, zmarł 16 IV 1881 w Śledziejowicach. Od 1839 po śmierci ojca Kajetana Niedzielskiego zarządzał kluczem śledziejowickim w skład którego wchodziły wsie Śledziejowice, Kokotów, Zabawa (należała do Antoniego), Mała Wieś i Zaborów (należał do Jana). Żoną Erazma była Emma z Komarów z Gosprzydowej (1820 - 1910). Dwór w Śledziejowicach został wybudowany w latach 1822 - 1824. W 1846 został zrabowany, wnętrza zniszczone, spalony dach. Tuż przed wybuchem powstania krakowskiego władze przeprowadziły w Śledziejowicach rewizję, zaś Erazm otrzymał od barona Lipowskiego z Winiar wiadomość, aby z powodu buntu chłopskiego jak najszybciej wyjechali do miasta. Zdaje się, że to się Niedzielskim udało, wbrew temu co podaje relacja zamieszczona u Dembińskiego, jakoby starosta bocheński wysłał do Huciska ludzi ze straży finansowej, którzy obili barona Karola Lipowskiego, oraz dwóch jego zięciów Henryka Komara i Erazma Niedzielskiego, po czym ofiary z połamanymi rękami i nogami odwieźli do Bochni. (Ostaszewski - Barański uznaje ich za zabitych). Miała to być zemsta za ranę, którą odniósł syn starosty strzelając w Krzeszowicach do powstańców. Bardziej prawdopodobne, że chodzi tu o napad opisany w kronice parafii Dziekanowice. Ofiarami pobicia byli baron Karol Lipowski, jego zięć Antoni Niedzielski (młodszy brat Erazma, mąż Zofii Lipowskiej?) i krewny pan Baum. We wtorek 24 lutego przy próbie ucieczki zostali oni zatrzymani przez chłopów w Kunicach. Pewnie nic by się im nie stało, gdyby nie hasło do bicia rzucone przez jakiegoś kaprala lub pocztyliona z Gdowa. Najwięcej dostało się Lipowskiemu, który został uznany za powstańca, ponieważ miał na sobie mundur oficera ułanów. Potem katowali ich jeszcze chłopi z Winiar. Lipowskiego przed śmiercią uratował ubogi komornik Piech z Kunic, za co potem wynagrodzony został zbożem. Pobitych wrzucono do powozu i odwieziono do Bochni. Zdaje się, że pokrzywdzono również panny Lipowczanki, którym zbóje odwożący ofiary "siedzieli na kolanach". Autor relacji dziwi się, że starosta, który przyjaźnił się z baronem nie ukarał chłopów, ale wynagrodził ich pieniężnie za dostarczenie ofiar. Wawel Luis opisując losy powstańców zajął się najmłodszym z braci Niedzielskich - Janem. Ten na wieść, że powstanie ma wybuchnąć wrócił do kraju z Wiednia i zatrzymał się w Wieliczce u Suchorzewskiego. Wawel Luis powtarza, że Erazm udał się do Sławkowic, wsi jakoby należącej do żony z domu Lipowskiej. Tam został obity i z Lipowskim odstawiony do Bochni. Jan zaś odwiózł bratową do Wieliczki. Sam wziął udział w powstaniu jako adiutant Suchorzewskiego, za co został skazany na 6 lat. Zwolniony w 1848 zachorował na gruźlicę i zmarł na początku 1850. Został pochowany na cmentarzu ojców reformatów w Wieliczce, potem przeniesiony do grobu rodzinnego. Niedzielscy byli kolekcjonerami dzieł sztuki. Zbiory zapoczątkowane przez Kajetana powiększał Erazm i jego syn Stanisław. Ten ostatni Sporządził datowany na 25 października 1893 roku "Spis osób zamordowanych przez chłopów w roku 1846, o ile dało się zebrać", który obejmuje ułożone w porządku alfabetycznym 403 nazwiska ofiar rabacji.
  Galicyanie, pamiątki rabacji
Wieliczka, grób ks. Stanisława Osuchowskiego
Stanisław
 Osuchowski urodził się 23 IV 1802 w Świdniku, par. Tęgoborze jako 
Stanisław Szewczyk, syn rolnika. Studiował we Lwowie. Święcenia przyjął w
 1828 po czym trafił na wikariat do Wieliczki. Następnie jest katechetą 
gimnazjum w Bochni, a 24 III 1833 obejmuje probostwo w Bodzanowie. Rok 
później przenosi się na probostwo w Bieżanowie, wsi położonej tuż przy 
granicy Rzeczpospolitej Krakowskiej na drodze między Krakowem a Bochnią.
 Tu zakłada kronikę parafialną, którą przestaje prowadzić po tragicznych
 wydarzeniach 1846 roku. Warto w całości przytoczyć zapis, którego 
dokonał 27 lutego, gdyż znakomicie oddaje w nim przeżycia osoby 
niesłusznie zaatakowanej, która obawia się utraty życia. 
"Czwarta 
godzina rano dnia 27-go Lutego 846 - chwila dla mnie najokropniejsza. - 
Co chwila oczekuję śmierci z rąk oprawców. Moi parafianie miejscowi już 
nie mają dla mnie respektu. Wściekłość w nich coraz się zmaga. Naradzają
 się, jak znów do reszty zrabować - a mnie jeżeli w rabunku do szczętu 
przebaczą, to być może inni chłopi przyjdą i mnie życie  nazad zabiorą. 
Jestem w całym tego słowa znaczeniu zupełnie niewinny, a kiedy to piszę,
 stoję jakby już przed sądem Boga, a gorzej jak szubienicą, bo widzę, ze
 w ludzkim sercu parafianów moich już się zakorzeniła wściekłość. 
Posłałem list przez umyślnego chłopa Franciszka Balcaza do Komendanta 
Straży granicznej do Wieliczki, pana Janiszewskiego z prośbą, aby mnie 
mógł wybawić od możliwej śmierci przez zabicie przez któryś bądź 
chłopów, bądź przez nadciągnąć mogących, bądź przez parafianów 
Bieżanowskich - przez danie mi jakiej straży, albo ze strony wojskowej, 
albo ze strony Straży granicznej. Oczekuję jakiej pomocy z większym 
żądaniem, jak dusze w otchłani niegdyś będące Chrystusa, a jestem 
niewinny. Niewinnym będąc, a pomyśleć, że za godzinę mogę ulęgnąć 
straszliwej śmierci, a to rzecz okropna. Nie ma pewno nic 
okropniejszego. Tak mnie cała noc zeszła. Tacy to ludzie i ich serca. 
Hiena a tygrys niczym są w porównaniu z rozjadłymi ludźmi, czyli 
rozbestwionymi. Już więcej pisać nie mogę. Cała noc bezsenna. - Boże; 
niech się stanie Twoja Święta Wola ze mną! Będę miał mszę świętą, a idąc
 do niej, zdaje mi się naprzód, że mnie przy ołtarzu zabiją. To 
napisałem był w czasie zmowy chłopów na mnie, widząc na co się zanosi. 
Cała noc spędziłem na paleniu cygarów i na gotowaniu się na śmierć równo
 ze dniem - to napisałem w owym czasie na znak, żem do niczego nie 
należał, żem o niczym nie wiedział, aby przynajmniej następca mój 
wiedzieć mógł, jak sobie ze mną postąpiono, nie dawszy ku temu powodu. 
Słyszałem jakieś proroctwo na początku r. 1846 takie: w roku 1845 nie 
chciałbym być Żydem, - w roku 1846 szlachcicem, w roku 1847 chłopem, w 
roku 1848 księdzem, a w roku 1849 ani tym, ani owym. Ja bym jeszcze 
dodał, że bym w latach 1852 i 1853 nie chciał być gospodynią księżą, bo 
na nie okrutnie teraz polowanie - a diabli wiedzą, skąd to się bierze, 
kiedy zawsze gospodynie być musiały, a teraz księża nie są gorsi od 
dawnych. -". [POLOWANIE NA SZLACHTĘ I KSIĘŻY. Z kroniki parafii w 
Bieżanowie. Muzeum Etnograficzne w Krakowie, Nr 388/5, za: S-W, Rok 1846
 w Galicji, s. 129 - 130]. 
Ksiądz Osuchowski wraca do tragicznych 
wydarzeń w parafii w liście z dnia 1 maja 1846 do Kurii Biskupiej w 
Tarnowie. Skarży się w nim na kryzys wiary i zaufania do księży wśród 
ludu, który przekonany jest o swej niewinności, gdyż mimo mordów i 
grabieży władza nie ukarała winnych. Obawia się, że księża, piętnujący 
grabieże mogą zostać posądzeni o współdziałanie z powstańcami, których 
bunt przeciw władzy cesarskiej był przyczyna rabacji. 
W 1852 ks. 
Osuchowski przeniósł się na probostwo w Wieliczce. Tam rozwinął 
działalność duszpasterską i społeczną, pełniąc nawet krótko urząd 
burmistrza. Zmarł 19 IX 1865 po długiej i ciężkiej chorobie. Został 
pochowany w Wieliczce; jego grób nadal istnieje, choć napis na pomniku 
jest mocno zatarty.
 Galicyanie, pamiątki rabacji
Wieliczka, grób ks. Leopolda Perischa
Leopold Andrzej Alojzy Perisch urodził się 22 XI 1807 w Krzeczowie k. Bochni. Studiował we Lwowie i Przemyślu, gdzie w 1831 przyjął święcenia. Jako wikary pracował w Nowym Sączu, Wadowicach, Nowym Wiśniczu, Podstolicach. Administrował w Skawinie i Łękawicy, gdzie w 1836 został proboszczem. W 1841 objął probostwo w Porąbce Uszewskiej. Tu zastała go rabacja. "Chłopstwo zabrało tutaj ze sobą ówczesnego plebana księdza Leopolda Perischa, brata jego Wiktora i organistę, by ich do Bochni odstawić. Księdza Perischa puściła zgraja rabusiów z Dembna przybyłych, na wstawienie się gromady Porąbki, tamci zostali odstawieni do Bochni, zkąd po dwu tygodniach razem z Płockim z Dołów zostali na wolność puszczeni" [Dembiński, Rok, s. 279]. 5 IX 1886 Perisch objął probostwo w Wieliczce, gdzie zmarł 28 VI 1878. Spoczywa w grobie razem z siostrą Anielą (zm. 1886) i bratem (?) Kasprem (1806 - 1879).
Galicyanie, pamiątki rabacji
Gdów, kaplica cmentarna, grób ks. Ludwika Kusionowicza, autora opisu bitwy pod Gdowem
Ludwik
 Kusionowicz urodził się 3 VIII 1816 w Czchowie. Teologię studiował w 
Wiedniu, w Tarnowie przyjął święcenia kapłańskie. Od 1840 pracował jako 
wikary w Podgórzu. W 1842 objął probostwo w Gdowie.
Zawdzięczamy mu 
opis rzezi powstańców w Gdowie i okolicach, której był naocznym 
świadkiem i sam o mało co życia nie stracił, gdy "kilku chłopów z 
Kobylca parafii Łapanowskiej wpadło konno na salę plebanii Gdowskiej. 
Byliby księdza plebana Ludwika Kusionowicza i wikariusza Jana Witka 
zabili, jakoż już zmierzali się do nich, gdyby im właśnie parafianie nie
 przyszli w pomoc". Ks. Kusionowicz zmarł 27 XII 1888 w Gdowie i został 
pochowany w kaplicy ufundowanej przez Eleonorę Fihauser.
Fundatorka
 kaplicy Eleonora Lanckorońska była żoną urodzonego w 1766 r. Jędrzeja 
Fihausera, właściciela Falkowic, dzierżawcy Kunic. Jędrzej zmarł w 1828.
 Jej dwór w Falkowicach został zrabowany, ukradziono nawet mundur 
Jędrzeja. Oficjalistów i ekonoma wsadzono na wóz i odstawiono do Bochni.
 Inny współwłaściciel majątku gdowskiego Henryk Fihauser, syn Anastazji,
 który poślubił Eleonorę Wojnarowicz z Brzany również z zaburzeń nie 
wyszedł bez szwanku. Henrykostwo z dziećmi za zgodą ks. Kusionowicza 
ukrywali się przed czernią w kościele, a potem opłaciwszy chłopów 
zbożem, ziemią i gotówką, zostali odstawieni do Bochni, gdzie Henryka 
uwięziono. Według przekazów wybudowana na odludnym terenie kaplica 
Eleonory Lanckorońskiej miała być miejscem spotkań spiskowców 
krakowskich, a nawet sądzono, że prowadzą do niej tajne tunele. Eleonora
 zmarła bezpotomnie w 1850 roku.
Aktuality
W ciągu ostatnich trzydziestu lat liczba i czas trwania fal upałów wzrosły o pięćdziesiąt procent. Benjamin von Brackel  Świat, który nadchodzi 
Na górach jak wszędzie, upalnie i burzowo. Nieliczni góromaniacy wędrują uparcie, ale z narażeniem życia. A to kogoś trafi piorun, a to zasypie błotna lawina, a to użre żmija czy pogoni niedźwiedź. W dodatku jeśli mocno nie wieje, to spoconego wędrowca oblepiają chmary natrętnych muszek, co chyba jest najgorsze. Jeśli więc ktoś mimo tych nieprzyjemności wybiera się na szlak, radzę wychodzić bardzo wcześnie, tak po czwartej, gdy już świta i wracać przed południem, zanim pojawią się pierwsze burki. A najlepiej to poczekać do suchych i chłodnych miesięcy jesiennych. Dzień wtedy krótszy, ale idzie się znacznie szybciej i nie trzeba targać hektolitrów wody. 
Na Kordowcach zmęczone upałem ptaki milczą, jeleniowate ukryły się w chłodnych dolinach. Nocą, gdy nieco spadnie temperatura, pojawiają się pod domem nieliczne sarny, choć tu nie pojedzą, bo łąki skoszone. Mimo że pada prawie codziennie i jest bardzo ciepło, grzybów nie ma wcale. Może dlatego, że opady są gwałtowne i krótkotrwałe, więc nie nanawilżają gleby pod ściółką. Borówek na polanach było niewiele. To dobrze, bo zbieracze w tym roku się nie pojawili i nie zostawili nowych śmieci. 
Ponieważ ze względu na upały nie da się pracować fizycznie, zostawiłem sobie pod chatą kwitnącą łączkę i obserwuję motylki. Zdjęcia motylków już były, więc dziś tylko filmik z nocnych odwiedzin.