wtorek, 19 maja 2020

U Indian, Eskimosów, ludów Syberii i w Chinach szeroko znana jest legenda o biedaku, do którego każdego ranka przychodził lis - zrzucał skórę pokrytą sierścią i zmieniał się w kobietę. Biedak to odkrył, ukrył futro, a wtedy lis został jego żoną. Ale kiedy żona po dłuższym czasie znalazła swoje futro, wcieliła się z powrotem w lisa i na zawsze porzuciła biedaka. 
 Dubravka Ugrešić Lis

 

poniedziałek, 18 maja 2020

Sarenka ma na imię Zosia, ale puszczyk uralski, kolejne udomowione przeze mnie w maju stworzenie nadal jest bezimienne. Jakieś propozycje? Bo chrzciny wkrótce.
PS Zamieszczam zdjęcia przyrodnicze, bo w ostatni weekend znany i lubiany leśnik - przyrodnik pan Kazimierz Nóżka skompromitował się doszczętnie, pijąc wódkę z niewłaściwym człowiekiem w niewłaściwym miejscu. Ktoś musi go teraz zastąpić.





niedziela, 17 maja 2020

Na górskich łąkach nie ma kwiatów, nawet buki pod Rogaczami nie wypuściły jeszcze liści, a w świerczynie na Radziejowej leżą plamy śniegu. Za to kwitnie powietrze.


Radziejowa

Wieża na Radziejowej to inwestycja ślimaka. Gotowa była już 1 grudnia, kiedy pierwszy raz nielegalnie na nią wszedłem. Po pięciu miesiącach od ukończenia wejście nadal jest nielegalne i pewnie tak już zostanie. Przychodzący na szczyt turyści czytają ostrzeżenia i albo zawracają, albo po prostu wchodzą na wieżę, bo zabezpieczenia z desek, drutu i taśmy dawno już wyłamano. Wczoraj spędziłem na niej kilka godzin. W tym czasie weszło na górę z pięćdziesiąt osób. Zawróciło z pięć. Ci, którzy weszli, zachowywali się dość nerwowo i mówili szeptem, jak w kościele.

sobota, 16 maja 2020

Z wieży na Radziejowej w stronę Przehyby
solenizantce na dobranoc



piątek, 15 maja 2020

Krwawy poranek, a potem deszcz, deszcz, deszcz



czwartek, 14 maja 2020

Ktoś mógłby pomyśleć, że zaniedbałem krajobraz. A jest na odwrót, to krajobraz zaniedbuje fotografa. Na szczęście otworzono wreszcie biblioteki, bo w okolicznych biedronkach wykupiłem już wszystkie lepsze książki.

I mała opowieść
Wczoraj, wracając z wieczornego spaceru, zauważyłem na Poczekaju jakąś zakapturzoną postać, która dobierała się do babcynej piwniczki. Zanim tam dotarłem, człowiek ten brnął już przez mżawkę w kierunku miejsca ogniskowego. Miał ogromny zielony plecak z licznymi doczepkami jakichś folii, koców, szmat. Ubrany był na bojowo, w trochę za duże pory, takąż kurtkę i okulary 30 dioptrii. Poruszał się o kulach. Kiedy przechodziłem mimo, powiedział dzień dobry i zapytał, czy przypadkiem nie wiem, gdzie tu może być jakaś wiata, w której mógłby spędzić noc i przeczekać deszcz, który właśnie zaczął lać. Odpowiedziałem, że wiat tutaj nie ma żadnych i najlepiej by zrobił, gdyby poszedł do chaty na Niemcową. Stwierdził, że jest wyłączona, ale pod okapem chałupki jest miejsce akurat na jedną osobę, więc tam się prześpi. Jakoś nie potrafiłem zaproponować mu noclegu u siebie, choć moja chata stoi pusta od początku roku. Nie, żebym się bał zarażenia, ale gość wyglądał jak stary rosyjski partyzant z oddziału Aloszy Batiana, który wypełznął z ruin chaty na Stusie. Obawiałem się, że w plecaku ma przerdzewiałe granaty i zapewne zwyczajem partyzantów będzie się nimi w nocy brzydko bawił pod kołdrą, a wtedy on, ja i cały Kordowiec przejdziemy do historii żołnierzy wyklętych, a IPN wyda o nas książkę, której nikt nie będzie chciał czytać, więc wreszcie przeznaczy się ją na lekturę dla szkół podstawowych.