wtorek, 22 stycznia 2019

Chołupina bez kumina w innym ujęciu

Adasiowi podobało się wczorajsze, nieco oszukane, bo z dołu zrobione zdjęcie. Śniegu jednak aż po dach nie ma, odrobinę przycyny widać. Gdy żyła babka, śnieg spod ścian trzeba było "odbirać", żeby nie gniły. Odbirało się też szlak aż do źródła na drugiej stronie polany pod lasem. Było przy tym sporo roboty, bo ścieżka musiała być szeroka na dwie łopaty, żeby zmieścił się człowiek z dwoma wiadrami wody na koromysłach. Jeśli było zbyt wąsko, wiadra zaczepiały o śnieg i traciło się cenną wodę. Na Poczekaju mocno wieje, szczególnie na garbie przed stajnią, więc źródlaną ścieżkę trzeba było codziennie naprawiać. Zdobyta z takim trudem woda smakowała wspaniale. Teraz w krajobrazie pobabcynym ścieżki już nie ma. Są dwa ślady nart i wąska ścieżynka, którą wydeptał miejscowy kłusownik. Turyści, odstraszeni relacjami z akcji i komunikatami ostrzegawczymi GOPR - u, w góry raczej nie wychodzą. Ja również nie polecam wychodzenia w turystykę, bo dziś na termometrze za oknem -16 i lekko wiatruje, więc na Poczekaju można by stracić twarz.

3 komentarze:

  1. A nie lepiej było śnieg stopić? Czysty w górach, nie zryty butami i kładami?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kiedyś, gdy zamarzła mi woda w chacie, a herbaty się chciało, próbowałem topić śnieg. Nagarnąłem do dużego garnka, ubiłem, postawiłem na kuchni i zagrzałem porządnie. Z dziesięciu litrów śniegu otrzymałem setkę mętnej wody, a ślady sadzy(?), która osadziła się na ściankach garnka usunąłem dopiero domestosem. Pewnie można by wytopić ze śniegu czystą wodę, ale na Marsie. Co nie przeszkadza mi zresztą jeść śniegu, gdy na zimowych górskich trasach chce się pić, a woda w plastikowej butelce zamarznięta. Żeby jednak zaspokoić pragnienie, śniegu trzeba zjeść bardzo dużo, tak mniej więcej w objętości średniej wielkości bałwana.

      Usuń
  2. To jest "zasadniczo niepojęte" - można "przypalić śnieg". Też tak mi się kiedyś udało zrobić.

    OdpowiedzUsuń