sobota, 6 sierpnia 2022

 Galicyanie, pamiątki rabacji

Sanok, Muzeum Budownictwa Ludowego

Tablica nagrobna Sabiny Bilińskiej z domu Pieniążek przy kościele św. Mikołaja z Bączala Dolnego

Sabina Bilińska zmarła 5 kwietnia 1890 w Sanoku w wieku 72 lat i została pochowana na tamtejszym cmentarzu. Potem jej płytę nagrobną przeniesiono do muzeum. W czasie rabacji mieszkała z mężem Ludwikiem Bilińskim we dworze w Młynnem Wyżnym.

Właściciele p. Ludwik i Sabina z Pieniążków Bilińscy, wcześnie dość ostrzeżeni, zdołali na dzień przed napadem chłopów schronić się do Limanowy, zostawiając w domu synka, którego mamka jechać z niemi nie chciała. Niepoczciwa kobieta odbiegła dziecka, kiedy chłopstwo dom napadło, a przechował je u siebie wójt Szymon Łącki, którego gdy się je wydać wzbraniał, tak chłopi zbili, iż mu ręce połamali. Pod nieobecność państwa zrabowano dwór, uprowadzając z inwentarza konie i źrebięta. [S. Dembiński Rok 1846..., s.232] 



piątek, 5 sierpnia 2022

 Galicyanie, pamiątki rabacji

Dudyńce

Za położonym na wzgórzu kościołem, u wrót szerokiej i cichej doliny znajduje się malowniczy cmentarz, na którym pochowano fundatorkę i donatorkę kościoła Leopoldynę Horodyńską. Urodziła się w 1816 roku w Dłużniowie jako córka Ludwika Ścibor Rylskiego i Róży z domu Siekierzyńskiej. Była właścicielką wsi Dudyńce, Pielnia, Jędruszkowice, Przybyszów, Kamienne Demeszkowce, Ostrów. Doszła do znacznego majątku, który przekazała w spadku Eustachemu Rylskiemu, wnukowi swojego brata Eustachego. W czasie rabacji dwór w Pielni zrabowano, Rylskich pobito. Najbardziej ucierpiał w napadzie Mieczysław Darowski, który pędził woły na jarmark do Bukowska i popasał u Rylskich. Sądząc, że wystraszy napastników, wystrzelił do nich, ale to jeszcze bardziej ich rozjuszyło. Darowskiemu zębami ściągano pierścienie z palców i poraniono go okrutnie. Związanych surdutowych chłopi odstawili do Sanoka, skąd wkrótce ich zwolniono. Niektóre źródła internetowe sugerują, że w ataku zginął mąż Leopoldyny, co jednak nie znajduje potwierdzenia w opracowaniach naukowych i pamiętnikarskich. Krakowski "Czas" (2.III.1897) podaje bez dalszych szczegółów, że mąż Leopoldyny "padł ofiarą w walce za ojczyznę". Wiadomo na pewno, że Horodyńska owdowiała 7 lat po ślubie i odtąd samodzielnie zarządzała swoim rozległym majątkiem. 

Na tym cmentarzu znajduje się również piękny pomnik Zygmunta Ścibora Rylskiego (1818 - 1898), właściciela Pisarowców, krewnego Leopoldyny.





 


czwartek, 4 sierpnia 2022

 Milenka to rzetelna gaździna. Cały dzień dogląda kóz przez telefon Hujawei.


środa, 3 sierpnia 2022

 Sielanka o domu



wtorek, 2 sierpnia 2022

 Ikona naiwna

Matka Boska Welonu, XIX w. Sokołowa Wola (Wystawa stała Ikony XV-XX w. ze zbiorów Muzeum Budownictwa Ludowego w Sanoku)


 

niedziela, 31 lipca 2022

 Wilgotny, ciepły i cichy poranek albo Pożegnanie lipca





piątek, 29 lipca 2022

 Cud mniemany czyli góra Żwir w Litmanovej

Żeby kupić tani węgiel na stronie pgg potrzeba cudu. Próbuję już od kilku tygodni, czasem nawet docieram do koszyka, ale przejść do kasy nigdy mi się nie udało. Ponoć też nie ma nigdzie cukru. Nie słodzę co prawda, ale gdyby się zdarzył cud, mógłbym kupić kontener cukru i nim spekulować, bo spekulacja to ostatnio nasze narodowe zajęcie. O cud poprosić poszedłem do fachowców, na Górę Żwir, gdzie kiedyś dziewczątkom niewinnym ukazywała się Matka Boska. Co prawda już się nie ukazuje, bo dziewczątka dorosły i nieco zmądrzały, ale na dwóch ogromnych tablicach pielgrzymujący na Żwir umieścili dziesiątki tabliczek z podziękowaniami za różne cuda, przeważnie uzdrowienia od napojów alkoholickich.
Wyszedłem z Kordowca bardzo wcześnie, by zdążyć na mszę o 10.30. Szło się raźnie, bo poranek był chłodny i rośny. Na Obidzę dotarłem w trzy godziny i puściłem się dalej ścieżką żabią, bo kto nią szedł, ten wie, że urozmaicona jest rozlicznymi młakami. Widać dawno nikt ze słynącej cudami Polski po zagraniczny cud do Litmanovej nie chodził, bo ścieżka zarosła wysokimi trawami, które skutecznie przemoczyły mnie do pasa. Ledwie przekroczyłem granicę, spotkała mnie też typowa pienińska niespodzianka w postaci dwóch biegnących do mnie z głośnym szczekaniem psów pasterskich. Kiedy jednak wypadły z lasu i mnie zobaczyły, zawróciły leniwie, już bez ujadania, co mnie nieco zdziwiło, bom przytył ostatnio i jeść by miały co. Wytłumaczyłem sobie to zjawisko nieomylnym instynktem psów pasterskich, które widać uznały mnie za jeszcze jednego barana. A na barany, szczególnie jeśli idą po cud, się nie szczeka i się ich nie je. Na Żwir dotarłem od dołu drogą krzyżową, bo dość miałem przedzierania się przez mokre chaszcze. Zdążyłem jeszcze zaczerpnąć wody z cudownego źródła i zagotować cudowny makaron i kawę. Potem zaś uczestniczyłem we mszy, bo bardzo mnie interesują takie egzotyczne obrzędy. Ciekawe było kazanie, bo greckokatolicki pop prawił o szatanie i czarownikach, którym ludzie bardziej wierzą niż Bogu i trudno ich potem od wpływów tych "hadów" egzorcyzmować. Na przykład do szpitala w Starej Lubowni rodzice dzwonią po urodzeniu się dzieciątka z pytaniem o godzinę narodzin i zaraz pędzą z tą informacją do czarowników, którzy dziecku mają przewidzieć przyszłość. A czarownicy, choć obstawieni świętymi obrazami, tak naprawdę są agentami "hada". Po mszy zauważyłem, że pojawił się na końcu żwirowej polany nowy kierunkowskaz z napisem "Obidza". Postanowiłem więc wrócić nową trasą, ale niestety szybko się zgubiłem i chaszczami musiałem przedrzeć się do znanej mi już ścieżki. Na zdelegalizowanym ostatnio obidzańskim parkingu stało już kilka samochodów i otwarta buda - bar prowadzony przez właścicieli "Chaty Magury". Sprzedają tam oni dziwne specjały, od własnego cydru i wina z porzeczek, po słowackie napoje mniej i bardziej alkoholickie. Mimo że ceny są kosmiczne, skusiłem się na butelkę ciemnego piwa Steiger za 12zł, którego jestem wielkim amatorem, a które nawet na Słowacji jest trudno dostępne. Paragonu rzecz jasna nie dostałem, ale zauważyłem, że obsługujący budkę sympatyczny młody człowiek skrupulatnie odnotowywał każdy przychód w zeszycie. Na Rogacz lazłem długo nie z powodu cienkiego Steigera, ale borówek, których dostatek odkryłem na narciarskim szlaku. Na rozdrożu spotkałem panienkę z psem, która pędziła jak szalona do Rytra, ostrzegając mnie, że od Tatr idzie ogromna burza. Ponieważ, burzy w lesie nie było widać, uznałem, że jej nie ma i bez pośpiechu, z przerwą na kolejny makaron na cudownej wodzie, wróciłem na Kordowiec.
I nie byłoby puenty tej opowieści, gdyby ni w pięć ni w dziewięć nie pojawiła się za pół godziny okrutna burza. Padało jakieś dziesięć minut, ale pioruny waliły w polanę z częstotliwością dziesięciu na minutę. Wreszcie jeden trafił rosnący jakieś sto kroków od chaty wysoki modrzew. I to był CUD, że nie we mnie.

Uboższa z lewej i bogatsza z prawej

Pozieleniała

Tablica witająca putników

Odrobina Tatr w tle

Dorosła Ivetka

Msza piknikowa

Odtąd nie ryby, a euro łowić będziesz

Modrzew trafiony piorunem

W zbliżeniu